czwartek, 2 czerwca 2016

I znów na Podlasiu - Goniądz

30 maja wyruszyliśmy na Podlasie. To wspaniałe miejsce na przyrodnicze wyprawy. Mama Konrada Mórawskiego zajęła się organizacją wycieczki, a dzięki wielkiemu sercu pana Bartka Wolframa, właściciela hotelu, mogliśmy tam pojechać wszyscy.
Oto nasi kochani, rozpaczający rodzice. Żegnają nas płacząc i zastanawiając się, co zrobią z czterema dniami bez obecności ukochanych swych dzieci. Trudno, muszą sobie jakoś poradzić. My ruszamy!!!

Nareszcie wolni. Zasiedliśmy w autokarze. Zanim odjechaliśmy porobiliśmy sobie trochę zdjęć. W drodze fotografowała nas pani Basia, pani Monika i pani Ela - nasze opiekunki.



No to jeszcze raz - pa, pa kochani.


Ojojoj! Niektórych zmorzył sen. Chyba emocje "przedwycieczkowe" nie dały spać w nocy.



Trzy godziny podróży autokarem minęły szybko. To zasługa kochanego kierowcy, pana Kazimierza, który szybciutko i bezpiecznie dostarczył nas do Goniądza. Na miejscu przywitał nas właściciel hotelu, pan Bartek Wolfram i życzył  niezapomnianych wrażeń. Pani Basia rozdała nam klucze do pokojów więc mogliśmy rozpakować się i wypróbować, czy łóżeczka są wygodne. Jak widzicie, pokoje mieliśmy bajeczne!



Po krótkim rozgoszczeniu się i ułożeniu ubrań w szafach, zeszliśmy na obiad. Na Podlasiu zawsze możemy liczyć na pyszną kuchnię. Wspaniała zupa, drugie danie i oczywiście drożdżowe ciasto na deser.

Ciocia Ela zajmuje się nami jak mama. Nikogo nie zostawi bez rosołku.
Babcia Kubusia, pani Kazimiera także dba o nas troskliwie.
Proszę jakie uśmiechy po obiedzie. To najwyższy dowód uznania dla pań przygotowujących nam jedzenie.

Teraz wymiana opinii na temat deseru. Cóż za puszystość ciasta, jakie konfitury. A ten kompocik szanowna pani... Pycha!
Nasza kadra opiekuńcza też już nasycona i jak widać ogromnie zadowolona.


Podczas obiadu spadł rzęsisty deszcz, ale gdy przyszedł czas na spacer już nie padało. Założyliśmy kalosze, kurtki przeciwdeszczowe (tak na wszelki wypadek) i ruszyliśmy na łąkę. Oczywiście nie sami. Poznaliśmy wspaniałego pana Bartka. Przyrodnika, miłośnika wszystkich żywych stworzeń i roślin. Pan Bartek miał nam towarzyszyć przez cztery dni pobytu.


Podczas spaceru na łąkę, gdzie poznawać mieliśmy rośliny łąkowe i zbierać okazy do zielnika, trafiła nam się urocza mieszkanka biebrzańskich rozlewisk - pani ropuchowa. Prawda, że cudna?

Teraz stoimy przy bunkrach z czasów I wojny światowej. Pan Bartek jest z nami.


Krajobraz biebrzański jest prześliczny. 

Pan Bartek jest niesamowity. Zna nazwy roślin, które spotkaliśmy. Mogliśmy go pytać o wszystko co zielone i ma liście. Najpierw jednak  pan przewodnik poprosił, abyśmy skoncentrowali się na zapachu łąki. Rzeczywiście, pachniała wspaniale. Dowiedzieliśmy, że ten cudowny, intensywny zapach zawdzięczamy nie tylko roślinom zielnym, ale też deszczowi.






Autorem tych pięknych zdjęć portretowych jest nasz utalentowany kolega - Konrad.








Ciekawe, dlaczego pan Bartek nie boi się tych robaczków? Może naprawdę  nie są groźne, tylko niezbyt urodziwe?

Oliwka zachwyca się dziką miętą (oczywiście wiemy to od pana Bartka),
a do Wojtusia przytula się przytulia.

Nawet nasze ciocie opiekunki dały się porwać pięknu przyrody i zbierają okazy do zielnika.

W Goniądzu i okolicach Goniądza, jest największe skupisko bociana białego w Europie. 
Czas potaplać się w Biebrzy. W kaloszach jest też przyjemnie. 



Nie wiemy, czy to zestawienie zdjęć podoba się żabie, bo bocianowi na pewno tak.
Pani Basia puszcza sobie ślimaka po ręce, bo słyszała, że ślimaki odmładzają skórę. Zobaczymy...
Po kolacji czas na relaks. Pan Bartek Wolfram zadbał, ani niczego nam nie brakowało. Kupił  zestawy do badmintona i piłki. To nie jest ważne, że mało kto umiał grać w kometkę i lotka cały czas upadała. Trening czyni mistrza. Ważne żeby się nie poddawać.
Wojtuś delektuje się napojem Sprite. A skąd go ma, spytacie? Oto historia Sprite. Karol przyszedł  do pani Basi i zapytał, czy może kupić sobie w barze hotelowym soczek. Pani przypomniała, że w pokojach mamy wodę, duuużo wody. Karol powiedział, że bardzo marzy o soczku, a nie o wodzie. Pani pozwoliła. Domyślacie się ciągu dalszego? Rozpoczęły się pielgrzymki z pytaniem: A ja mogę? Pani Basia każdemu pozwoliła na kupno jednego soczku. Jakież było jej zdziwienie, gdy zobaczyła zamiast soczków napoje Sprite, Fanta, orzeszki ziemne, paluszki. No i zrobiła się aferka, gdy oczom pani Basi ukazała się coca - cola. Doszło do konfiskaty napojów i zakończenia wizyt w barze. Na tym zdjęciu Wojtuś ze smutkiem dopija ostatnie kropelki ulubionego "soczku"



Chłopcy, oczywiście piłeczka nożna. Tylko nieliczni wybrali badminton.
Jaś z Kacprem zajęci własnymi sprawami. Dobrze, że mogli nareszcie swobodnie i bez pośpiechu porozmawiać. W szkole niestety przerwa zawsze za krótka.

Konrad nawet na wycieczce, w plenerze, elegancki jak na wybiegu.
Dziewczynki badminton i kobiece sekrety.



Mamy problem. Zaginęła piłka. Sokole oko Kubusia potrafi jednak wszystko wyśledzić. 
Oczywiście Kubuś z babcią odnaleźli piłeczkę bez trudu. 
Ciocia Monika - fotoreporter - ładny fotoreporter.

Filip z zachwytem w oczach podziwia Oliwkę i Wiktorię, prezentujące doskonale wyćwiczone mięśnie. Brawo kobiety!

Ostanie zdjęcie przed spankiem i do hotelu. Pani Basia obiecała bajeczkę.
Za chwilkę czytanko. Czekamy cali pachnący mydełkiem, wypucowani i troszkę zmęczeni intensywnym dniem.

No i to już koniec pierwszego dnia w najcudniejszym miejscu na ziemi.  Idziemy spać, bo jutro znów mnóstwo wrażeń.

DZIEŃ DRUGI
Jedziemy nad Biebrzę oglądać owady. Pierwszy przystanek na wieży widokowej, by podziwiać krajobraz. Jest na co popatrzeć. 
Zanim ruszymy z tarasu, opowiemy jak minęła noc. Oczywiście było spacerowo. Niektóre dziewuszki postanowiły nie marnować cennego czasu na leżenie i zasnęły po północy, a wstały około 4 rano. Co robiły zapytacie? Bawiły się na dywaniku. Wyobraźcie sobie oczy pani Basi gdy weszła do ich pokoju! Jedno jej bazyliszkowe spojrzenie i w ciągu kilkunastu sekund dziewczyny leżały pod kołdrami. Gorąco było!




Szukamy najmniejszych mieszkańców łąk. W grę wchodzą mrówki, koniki polne, motyle, muchy, pająki, żuczki. Helena jest zawsze pierwsza tam, gdzie coś ciekawego się dzieje. Szuka okazów do swojego albumu przyrodniczego.
Dostaliśmy siatki do łapania motyli. Na ogół trafiały nam się ćmy. Szkoda, bo polowaliśmy na pazie królowej.
A za czym to tak towarzystwo się rozgląda? Trwa poszukiwanie motyli i świerszczy.

O! Ciocia Ela coś ma. Paź królowej to nie jest, ale zawsze motyl.



A tu Kubusiowa rodzinka. Kuba, babcia Kubusia pani Kazimiera i siostra Iga.

Och te nasze słodkie chłopaczki.
Pan Bartek powiedział nam, że koniki polne to nie to samo co świerszcze. My myśleliśmy, że to nie ma znaczenia czy nazwiemy je konikiem, czy świerszczem. Różnią je skrzydełka, nóżki i chyba wielkość.
Kamilek lubi chodzić własnymi drogami. Coś kombinuje. 

W takich norkach mieszkają świerszcze. Nie mieliśmy o tym pojęcia.
A to właśnie konik polny.

Pan Bartek nie boi się brać do rąk nawet pająków. Znalazł pająka "krzyżaka" i też go wziął do ręki. 


Nasz wszystkowiedzący pan przyrodnik zauważy najmniejszy ruch w trawie. Wypatrzył jaszczurkę. Strasznie się nas bała. 

Nie chcieliśmy jej długo męczyć, dlatego nastawiliśmy szybciutko obiektywy aparatów, postrzelaliśmy kilka zdjęć i zwinne maleństwo mogło bezpiecznie uciec w trawiaste zarośla.


Helenka "zarażona" miłością do owadów też chętnie je przytulała i głaskała.


A teraz cisza! Siedzimy w trawie i słuchamy śpiewu skowronków. Pan Bartek zaprowadził nas tam, gdzie skowronki mają gniazda. Samce unosząc się w górę nad swoim gniazdem, śpiewają cudowne arie swoim żonom siedzącym na jajkach. Niezwykły koncert. Musiało to na nas zrobić wrażenie, skoro siedzieliśmy cichutko. A to rzadkie zjawisko w drugiej "b"


Koniec z łąką. Pan Bartek zabrał nas nad rzekę, żeby pokazać mikroświat w kropelce wody. Do głowy nam nie przyszło ile życia jest na brzegu rzeki. 


Żaba. Kochana, zielona żaba. Tolcia najpierw się cieszy, a teraz co to za mina? 
Nie wiemy czy żabci podoba się skakanie z rąk do rąk ale nam tak. Każdy chce ja potrzymać. Mina tego zielonego płaza mówi sama za siebie. Totalna rozpacz!

Gdyby nasza zielona przyjaciółka mogła mówić... Ufff, nareszcie w wodzie.
Te po lewej to pajączki wodne, a po prawej turkuć podjadek. 


Żeby łatwiej nam było obserwować, pan Bartek pamiętał o lupach. Roślinki i małe zwierzaczki lepiej oglądać w powiększeniu. Wtedy dostrzec można wszystkie szczegóły. Turkuć podjadek ma na przykład piękne łapki, podobne do łapek krecika. Pajączki wodne są lśniące i zielone na brzuszkach.



Tu widzimy na dużym ślimaku małego ślimaczka.

A oto ważka. Dziewczyny chętnie brały ją do rąk. Tak w sekrecie powiemy wam, że nie uciekała, bo była nie całkiem żywa, a dokładnie była raczej martwa.



Powrót do hotelu, pozwolił nam odetchnąć od upału. Tu wzięliśmy się za uzupełnianie zielników. Wyjęliśmy nasze zeszyty i układaliśmy roślinki, przylepiając je taśmą klejącą. Oczywiście nieoceniona okazała się pomoc babci Kuby, pani Kazimiery, cioci Eli i cioci Moniki. Pani Basia też trochę pomagała, chociaż głównie zajmowała się robieniem zdjęć i wydawaniem rozkazów, co widać na zdjęciu po lewej stronie.





Po obiedzie czas na długo wyczekiwane zajęcia plastyczne. Prowadziło je małżeństwo artystów: pani malarka Urszula Wolfram i pan rzeźbiarz Mateusz Wolfram (brat właściciela hotelu). Genialni artyści. Pani Urszula zaproponowała nam namalowanie starego drzewa. 





Zazwyczaj braliśmy farby i malowaliśmy. Tym razem zaczęliśmy od pasteli olejowych. Narysowane pastelami pnie drzew, pomalowaliśmy farbami plakatowymi. Gdy farba była jeszcze mokra robiliśmy wykałaczkami smugi, żeby bardziej upodobnić do prawdziwej kory.







Kto nie maluje, ten się wachluje.


Nic tak nie odpręża jak twórczość. Gdzieś odeszło zmęczenie po spacerze, wszyscy mieli doskonałe humory.



Proszę, proszę. Niektórym pędzle nie wystarczały. Oliwcia pomagała sobie jeszcze rączkami. 
Piękny widok :)))

Gdy prace wyschły dopracowywaliśmy je kredą. 

Efekt końcowy - rewelacyjny. Jak to dobrze pracować pod okiem fachowców. Prawdziwi malarze znają się na artyzmie i umieją obudzić w nas twórców. 


Cudo. Prawda?













My malujemy, lepimy, a nasza pani opowiada któremuś z naszych rodziców o tym co się dzieje nad Biebrzą.



Po wyczynach z farbami, czas na makarony, kasze, fasole i groszki. W roli głównej zwierzęta naszych łąk.






Ciocia Monika zawsze chętna do pomocy. Niestey jest bardzo niedoceniana przez dzieci. Jej wysiłki okazały się daremne, dzieci poobrażały się, uznały, że ciocia Monika nie ma dobrych pomysłów i tyle. Szkoda cioci Moniki. Biedulka. A tak chciała pomóc.








To wręcz niebywałe jacy jesteśmy uzdolnieni artystycznie. Te prace są tak piękne, że nie można od nich oczu oderwać.



Tu grzecznie stoimy, bo wylosowana przez Igę osoba, ma odgadnąć kto jest autorem wskazanej pracy. Na ogół udawało się odgadnąć. 



Nadszedł długo przez nas wyczekiwany wieczór. Zabawa taneczna u dziewczyn. Zaczęło się od przechodzenia pod liną.
Potem był pyszny poczęstunek. Zniknął dość szybko :)))
Stanęliśmy w kółku, do środka weszła Tolcia. Zaśpiewaliśmy jej sto lat i wręczyliśmy prezent. To bon podarunkowy do MPIK u.

Kolejnym punktem programu był walc. Dobraliśmy się w pary i zatańczyliśmy. Chwilami było szalenie zabawnie. 

Tańce skończone, czas an Kalmbury.















DZIEŃ TRZECI
Wstaliśmy raniutko i po sniadaniu ruszyliśmy do lasu, słuchać śpiewu ptaków. Jak zawsze pan Bartek wiedział o ptakach wszystko. Po śpiewie potrafił rozpoznać każdego skrzydlatego pieśniarza. Wyjął też swoje zaczarowane pudełko, gdzie nagrane były różne trele i wabił samiczki tym śpiewem. Niestey było zbyt gorąco i żadnej nie zobaczyliśmy. Usłyszeliśmy za to piękny śpiew samców.





Uczymy się liczyć wiek drzewa. 


Oto dowód na to jak było gorąco. Nawet krowy zwiały na górkę ocienioną drzewem.
Idziemy na spacer na łąkę i nie jesteśmy wcale z tego zadowoleni. Jest upalnie i nie mamy siły.





Wojtuś jest smutny, bo upadł razem z aparatem fotograficznym. Wojtuś jest cały, ale aparat nie. Dlatego Wojtuś płacze. Żal mu aparatu.

Dziewczyny poszukują pięknych kwiatów. 
Helena znalazła storczyki. Gdy uświadomiliśmy jej, że są pod ochroną, już jej się tak nie podobały i próbowała się ich pozbyć.
Dziewczynki oszalały na punkcie kamieni.
Nareszcie przystanek - łąka. Ufff.
Pani Basia wpadła w zachwyt, że Fabianek tak pięknie obserwuje mini przyrodę ukrytą w trawie. Fabianek ze szczerością godną uznania odrzekł, że wcale nie obserwuje żyjątek tylko spodnie Karola.

Kochana ciociu Elu, a nad czym tak rozmyślasz? Życie jest piękne.
Wojteczek troszkę się rozchmurzył i ruszył na poszukiwanie pięknych, pachnących kwiatów. Znalazł niezwykły okaz.
Uwaga, szukamy czegoś. Nie ważne co to będzie. Szukamy!
Jest!!! Jest!!!
Na przedzie oczywiście nasza niezawodna Helena. Prze jak burza.
Znaleźliśmy żabę! Hura! 
Nagle powstała myśl. A może to książę? Przecież w każdej bajce, baśni jest cząstka prawdy. Może tą cząstką jest włąśnie książę zaklęty w żabę.

Żaba była Helenki. Krzyknęliśmy więc: Całuj Heleno. Niech zjawi się tu choć jeden książę. Helena cmoknęła raz i drugi i nic. Żaba zniknęła z rąk Helusi, ale nie pojawił się w jej miejsce żaden przystojny potomek króla. Rozglądaliśmy się, rozglądaliśmy - pusto. Nie ma przystojniaka, ale nie ma też żaby. Nagle ktoś zaproponował, żeby Helcia podniosła stopę. Naszym oczom ukazał się dramtyczny widok. Hela stała na żabie, która nie dawała oznak życia. Chłopcy podsumowali: Helena zabiła męża. Nie było jednak tak źle. Przecież był z nami pan Bartek. Odratował żabę i zwrócił jej wolność. Oto historia z happy endem, choć nie dla Heli.
A tera zdruga romantyczna historia. Czy widzicie Konrada? On jak Józef Toliboski z powieści "Noce i dnie" (pani Basia nam powiedziałą, że jest taka powieść), zbiera kwiaty na łące. Zapewne wręczy je jakiejś dziewczynie.

Konrad wybarł nie dziewczynę, lecz naszą panią. Ależ pani Basia jest zachwycona.


Po spacerku i obiedzie znów oddajemy się pracy twórczej. Zrobimy ważki na tle łąki. Nauczyliśmy się co to jest dobra fotografia, co to jest pierwszy plan, tło. No to do dzieła.































Naśladujemy wielkiego malarza Henri Matisse. Tak jak on próbujemy zrobić wsapniałe dzieło z kawałków papieru.








Dziś ciocia Monika ma więcej szczęścia. Nikt nie mówi, że ma złe pomysły, brzydko robi. Nareswzcie coś pozytywnego. 













Sami podziwiajcie kochani. Czy to nie piękne?














To niestety nasz ostatni wieczór w Goniądzu. Czas więc na pożegnalne ognisko i nasze występy a vista..

Najpierw troszkę pogadaliśmy, co lub kto nam się najbardziej podobał w Goniądzu. Nie trzeba być bardzo domyślnym, żeby zgadnąć, że bezkonkurencyjny był pan Bartek.






























































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz